Grób Stoparczyk tonie w kwiatach. Jedna kartka wywołuje morze łez
 
  Tłum żałobników rozszedł się dawno temu, a na Powązkach Wojskowych wciąż robi się cicho, gdy ktoś przystaje przy grobie Katarzyny Stoparczyk. Na świeżej darni obok zniczy leżą niezwykłe podarunki, równo ułożone przez najmłodszych słuchaczy „pani z radia od dzieci”. Wzruszający widok przypomina, że jej ciepły głos wcale nie zamilkł — tylko zmienił adres. Grób Katarzyny Stoparczyk stał się miejscem rozmowy bez słów.
Powązki pełne wspomnień
Grób Katarzyny Stoparczyk wygląda dziś skromnie i ciepło zarazem: zielony kopiec, rząd kolorowych zniczy, wrzosy i delikatne chryzantemy. Z tyłu stoi drewniany krzyż z fotografią, a obok wieńce — te w kształcie wielkich serc widzieliśmy już tuż po pogrzebie. To one przyciągały wzrok, jakby ktoś próbował kwiatami opowiedzieć o sercu dziennikarki, które biło przede wszystkim dla dzieci.
W środę 17 września żegnali ją bliscy, przyjaciele i słuchacze. Msza odbyła się w kościele rektoralnym św. Jacka, a później — prywatna ceremonia na Powązkach Wojskowych. To miejsce na zawsze związało jej nazwisko z historią polskich mediów. Miała 55 lat.
„Pani z radia od dzieci”: głos, który dawał odwagę
Katarzyna Stoparczyk współtworzyła kultowe „Duże dzieci” z Wojciechem Mannem, a w Trójce dała małym rozmówcom przestrzeń w audycjach „Zagadkowa Niedziela” i „Dajcie nam głos”. Była laureatką tytułu Mistrz Mowy Polskiej, pisała książki, reżyserowała spektakle z udziałem niewidomych dzieci, łącząc je z zawodowymi artystami. Na antenie miała rzadki dar — sprawiała, że milczenie przestawało być strachem, a stawało się początkiem opowieści.
Wiadomość o jej śmierci 5 września — w wypadku na trasie S19 pod Jeżowem — wstrząsnęła fanami i środowiskiem. Wstępne ustalenia po sekcji wskazywały na rozległe obrażenia wielonarządowe dziennikarki. Prokuratura nadal wyjaśnia szczegóły przebiegu zdarzenia.
 
         
        Laurki i szeptane „dziękuję”. Co zostaje po gwieździe, która słuchała dzieci?
Ten grób żyje gestami. Najmłodsi zostawiają obrazki i krótkie zdania drukowanymi literami: „Dziękuję”, „Pani Kasiu, pamiętamy”. Dorośli zapalają światełko i milkną — jak w studio, gdy prowadząca dawała znak, że teraz mówią dzieci. To nie są rekwizyty pod sezonowe zdjęcie; laurki pojawiają się tu regularnie, jakby mała redakcja spod znaku kredek i pasteli prowadziła własny serwis wspomnień.
Wrażenie dopełniają serca z czerwonych kwiatów, które jeszcze po pożegnaniu stały przy mogile. W świecie, gdzie krzyczy się emotikonami, to wyjątkowo wyrazista — i cicha — deklaracja. Prawnicy show-biznesu powiedzą: „symbole nie mają mocy prawnej”, ale mają moc pamięci, a ta bywa silniejsza niż najbardziej viralowy post. I tu pada pytanie do nas wszystkich: czy ten dziecięcy sposób mówienia „jestem” — kartką i kredką — stanie się nowym rytuałem pamięci o gwiazdach? Bo jeśli ktokolwiek zasłużył, by pamiętać go tak właśnie, to autorka, która nauczyła nas słuchać najmłodszych.



 
       
     
       
     
       
     
       
     
       
     
       
     
     
     
       
     
       
     
       
     
       
     
       
     
       
     
       
     
       
     
       
     
       
     
       
     
       
     
       
     
       
     
       
     
       
     
       
     
       
     
        
     
        
     
        
     
        
     
        
     
        
     
        
     
        
     
        
     
        
     
        
    