Kule ognia nad polskim miastem! Ludzie nie spali całą noc
Późne popołudnie, wtorek 4 listopada, Kielecczyzna patrzy w niebo. „Kule ognia spadały z nieba” – takie zgłoszenia sypnęły się do służb po godz. 17. W ruch poszedł m.in. wojskowy śmigłowiec, a mundurowi przeczesują pogranicze powiatów kieleckiego i pińczowskiego. Kula ognia rozpaliła wyobraźnię internautów, ale na ziemi… nadal cisza i brak śladów.
Alarm i poszukiwania: co naprawdę spadło z nieba?
Sygnał o „kuli ognia” wystartował niczym rakieta: pierwszy świadek z powiatu pińczowskiego opisał płonący obiekt sunący z nieba. Służby postawiono w stan gotowości, a nad teren poleciał śmigłowiec – według relacji mieszkańców wyglądał na wojskowy. Mł. asp. Paula Kępińska z KPP w Pińczowie doprecyzowała, że zgłoszenie przyszło od mieszkanki Włoszczowic. Z kolei asp. Maciej Ślusarczyk z KWP w Kielcach potwierdził: „trwają poszukiwania obiektu lub śladów zniszczeń”. Na mapie działań przewijają się Morawica oraz granica powiatów – tam miała zgasnąć tajemnicza kula ognia.
Dla jednych to kosmiczne widowisko, dla drugich fałszywy alarm. W sieci pojawiły się pierwsze nagrania i domysły, a my przypominamy pokrewne zjawiska: bolid to „spadająca gwiazda w wersji XXL”, czyli wyjątkowo jasny meteor; meteorytem nazywamy dopiero fragment, który doleci do ziemi. Jeśli coś spadło – zostawia ślad. Na razie brak dowodów.
Pierwsze zgłoszenia napłynęły tuż po 17
Zgłoszenia o „kulach ognia” zaczęły spływać po godz. 17. O 20:00 policja studziła emocje. „Na ten moment nie odnaleziono żadnego obiektu, który mógł spaść, nie stwierdziliśmy też żadnych uszkodzeń” – mówił asp. Ślusarczyk. „Nie znaleźliśmy żadnego obiektu, nie ma też śladów, by coś spadło. Nie ma zarzewi ognia, nie ma wyczuwalnego dymu” – dodała mł. asp. Kępińska. I to jest punkt zwrotny: kula ognia rozbłysła w relacjach, ale teren milczy.
W kuluarach internetowych trwa dyskusja: jedni widzą meteoryty, inni stawiają na pochodzenie „ziemskie” – np. szczątki satelity czy efekt ćwiczeń. Ognista piłka nie uderzyła jednak w żadną stodołę, nie przypaliła lasu, nie zdmuchnęła linii energetycznej. Zero zgliszcz, zero dymu, zero zapachu spalenizny – a to już konkret.
Władze błyskawicznie zajęły się sprawą
Czy to był efektownej urody bolid, który w ostatniej chwili rozpadł się w atmosferze? A może wejście w atmosferę kosmicznego „śmiecia”, który spłonął, zanim dotknął ziemi? Eksperci od astronomii zwykle podkreślają prostą zasadę: prawdziwy meteoryt zostawia ścieżkę – od huku po kratery w polu (nawet te małe). Tu jej nie ma. Służby będą nadal weryfikować zgłoszenia i przeglądać nagrania z monitoringu oraz kamer samochodowych; to z nich najłatwiej wyłuskać trajektorię zjawiska.
Na razie mamy więc historię bez puenty: kula ognia zagrała pierwszy plan, a potem… zgasła. Jeśli pojawią się twarde dowody, wrócimy do tematu z analizą specjalisty od bolidów i mapą przelotu.