Po wszystkim wrzucił ciało matki do Wisły. TAK zachowywał się 25-letni syn w sądzie. "Powiedziałem, że ją zabiłem"
W 2020 roku w Warszawie zaginęła Amerykanka polskiego pochodzenia, która kilka lat wcześniej przeprowadziła się do stolicy naszego kraju wraz z wchodzącym w dorosłość synem. Jak okazało się w trakcie śledztwa, to właśnie on miał być odpowiedzialny za to, co stało się z matką.
Zabił własną matkę
Gdy śledczy zajęli się sprawą i zaczęli przesłuchiwać syna zaginionej, szybko zorientowali się, że mężczyzna może mieć coś za uszami. Zachowywał się dziwnie, nie podchodził do sprawy poważnie i niespecjalnie przejmował się tym, że stracił matkę.
Po przesłuchaniach miał przyznać się do tego, że to on ją zabił. Rzekomo udusił ją poduszką we śnie, a jej szczątki wyrzucił do Wisły. Tych pomimo usilnych poszukiwań do dziś nie znaleziono.
Oskarżony manipulował sprawą?
Nawet w trakcie rozpraw oskarżony nie zachowywał powagi, choć groziło mu 25 lat więzienia, które ostatecznie od sądu dostał. Twierdził na przykład, że nikt tak naprawdę nie wie, co wydarzyło się z jego matką, dlatego manipuluje tą sprawą i zeznaniami.
Powiedziałem, że ją zabiłem, bo to chcieli usłyszeć ludzie.
Zabił matkę, potem kpił z wymiaru sprawiedliwości
Na rozprawie, na której usłyszał wyrok, Amerykanin wcale nie zrobił się bardziej poważny. Gdy sędzia wyczytywała, co go czeka, ten oburzony wymachiwał rękami, a także pukał się w głowę, deprecjonując wymiar sprawiedliwości.
Później zaczął domagać się kolejnej rozprawy, na której mógłby coś jeszcze powiedzieć. Nie zgodzono się na to, bo miał wystarczająco dużo czasu, by się wytłumaczyć, a jednak zmarnował go na niepoważne zachowania.
Źródło: o2
