Duda nie wytrzymał! Aż zbladł, gdy padło nazwisko Ziobry. Co za słowa!
Na antenie Telewizji Trwam były prezydent Andrzej Duda wszedł w rolę adwokata Zbigniewa Ziobry, uderzając w rząd i Donalda Tuska. „Jestem ogromnie oburzony” – mówił, kwestionując sens uchylenia immunitetu i wniosku o areszt. Sprawa Ziobry i Funduszu Sprawiedliwości wchodzi tym samym w fazę, która bardziej przypomina thriller niż spór prawny. Źródłem emocji są liczby i decyzje, które padły w ostatnich dniach.
Emocje w studiu, polityka w tle
Andrzej Duda mówił to, co na prawicy wielu chce usłyszeć: że zarzuty wobec byłego ministra sprawiedliwości są „kuriozalne”, a retoryka rządzących – napędzana „nienawiścią” i „cynizmem”. Padały pytania z gatunku retorycznych: „kto tu jest zorganizowaną grupą przestępczą?”.
Kto jest zorganizowaną grupą przestępczą? Pan minister Ziobro plus urzędnicy Ministerstwa Sprawiedliwości, panie sekretarki, które przekazywały dokumenty? […] Gdyby nie to, że to jest tragiczne i że to jest sprawa życia (...) wiemy, że pan minister zmaga się z kłopotami (...), to byłoby to absurdalnie śmieszne, jak w komedii Barei - mówił.
Słowa o „komedii Barei” miały dodać pointy: oto państwo prawa zamienia się – w narracji Dudy – w spektakl. I choć to telewizyjna publicystyka, echo na Wiejskiej jest realne, bo mówimy o sprawie, w której Sejm zdjął immunitet i zgodził się na zatrzymanie posła PiS.
Jestem zbulwersowany i ogromnie oburzony. (...) Czy jest jakaś obawa matactwa w tej sytuacji, kiedy mamy do czynienia z powszechnie znanym i rozpoznawalnym politykiem? Prokuratorzy od 2023 r. przesłuchują ludzi w tych sprawach - powiedział.
Twarde dane: immunitet, 26 zarzutów i ABW
Fakty są bezlitosne dla narracji o „burzy w szklance wody”. Sejm uchylił Zbigniewowi Ziobrze immunitet oraz wyraził zgodę na jego zatrzymanie i ewentualny areszt. Prokuratura Krajowa chce postawić 26 zarzutów – rdzeniem jest Fundusz Sprawiedliwości, kasa dla ofiar przestępstw, która według śledczych i kontroli miała być wydawana w sposób budzący „poważne wątpliwości”. Wykonanie postanowienia o zatrzymaniu powierzono ABW (służba zajmująca się bezpieczeństwem wewnętrznym państwa). Ziobro przebywa tymczasem w Budapeszcie. To nie jest film, to kalendarz decyzji z pierwszego tygodnia listopada.
Kontekst medialny tylko podbija stawkę: na opozycyjnych wobec PiS antenach padają oskarżenia, a politycy rządu mówią wprost o „cierpliwej sprawiedliwości”. Równolegle prawicowi liderzy bronią byłego ministra, wskazując na jego stan zdrowia i „polityczną zemstę”.
Co dalej: polityczny test stresowy dla całej sceny
Jeśli ktoś liczył, że sprawa zniknie w weekendowym zgiełku, to nie ten adres. Duda – dziś już poza Pałacem – nadal ma megafon i potrafi nim huknąć. Pytanie brzmi, czy jego oburzenie coś zmienia: w praktyce decydują prokuratorzy i sądy, a nie studia telewizyjne. A jednak polityka lubi symbole. Były prezydent ustawia ramę: „areszt to przesada, Ziobro to rozpoznawalny polityk, nie ma ryzyka matactwa”. Rząd zaś pokazuje uporczywość: immunitet zdjęty, wniosek o zatrzymanie podpisany, a w tle – publiczne zapewnienia, że „nikt nie stoi ponad prawem”. Ten zgrzyt słychać z obu stron korytarza sejmowego.
Kuluarowa plotka? W PiS słychać, że jeśli Ziobro wróci, stanie się bohaterem walki z „politycznym wymiarem sprawiedliwości”. Jeśli nie wróci – będzie łatwiej przykleić mu etykietę „uciekiniera”. Brutalna logika kampanii permanentnej. A my, wyborcy, zostajemy z pytaniem mniej efektownym, za to ważniejszym: czy ta sprawa przetestuje nową normalność, w której głośne nazwiska odpowiadają jak zwykli obywatele – bez immunitetu i bez taryfy ulgowej? Odpowiedź powinna paść w dokumentach i orzeczeniach, a nie w bon motach z telewizji. I oby szybciej niż w tempie „komedii Barei”.