Nawrocki wezwał Tuska na dywanik. Wydano PILNE oświadczenie
Bitwa o służby rozgrywa się już nie w gabinetach, lecz w kamerze telefonu i w ostrych oświadczeniach. Najpierw nagranie, potem riposta – każde słowo podnosi temperaturę sporu. Stawką są nominacje oficerskie i dostęp do informacji, czyli realna kontrola nad tym, co dzieje się w państwowych służbach. W tle oskarżenia o „blokadę” i „wojnę”. Jak daleko zaszła ta konfrontacja i kto dziś trzyma klucze do decyzji?
Nagranie, które odpaliło lont
Incydent inicjujący eskalację zaczyna się od nagrania premiera, które w piątkowy wieczór przecina rutynę politycznego dnia i zamienia proceduralny spór w otwartą konfrontację. W krótkim wideo Donald Tusk stawia zarzut wprost: prezydent Karol Nawrocki miał zablokować 136 nominacji na pierwszy stopień oficerski w SKW i ABW, a cała sytuacja to – jak podkreśla – dalszy ciąg prowadzonej z rządem wojny. Czy to słowo jest przesadzone? Niekoniecznie patrząc na słowa, które padły z ust polityków:
Żeby być prezydentem, nie wystarczy wygrać wyborów - zaatakował Tusk.
Żeby być premierem, nie wystarczy wrzucanie postów na X - zripostował Nawrocki.
To język, który nie pozostawia przestrzeni na półcienie: „blokada”, „wojna”, liczby i nazwiska. W efekcie spór wybucha na pełnej głośności, trafiając na czołówki serwisów i wymuszając natychmiastową reakcję Pałacu Prezydenckiego. I właśnie w tym miejscu zaczyna się walka o definicję kryzysu – czy to opór wobec nominacji, czy odpowiedź na odcięcie od informacji.
Pałac kontratakuje: zakaz spotkań i odcięcie od informacji
Kontrnarracja Pałacu wchodzi szybko i twardo: po drugiej stronie barykady wskazuje się na decyzję premiera o zakazie osobistych kontaktów szefów służb z głową państwa. To nie jest drobiazg proceduralny, lecz – jak akcentuje Kancelaria – zmiana reguł gry, która w praktyce zwija ścieżki przepływu kluczowych danych.
Na tym tle padają kolejne elementy układanki: cztery odwołane narady z szefami służb, które miały przesądzić o nominacjach oficerskich i omówić bezpieczeństwo; oraz odmowa przekazania istotnych informacji przedstawicielowi prezydenta podczas posiedzenia Kolegium ds. służb specjalnych. To z tej sekwencji Pałac wyprowadza oskarżenie o realne odcięcie głowy państwa od danych niezbędnych do podjęcia decyzji.
Rafał Leśkiewicz dokłada akcent bez precedensu: po raz pierwszy w historii III RP szefowie służb nie przyjęli zaproszenia prezydenta na rozmowy o bezpieczeństwie i wnioskach nominacyjnych – wszystko przez rządowy zakaz. W tym ujęciu to nie prezydent blokuje, lecz jest blokowany.
Spór o fakty: czy prezydent ma informacje?
Rząd studzi zarzuty i odpiera je chłodnym komunikatem: koordynator służb Tomasz Siemoniak zapewnia, że prezydent i jego kancelaria otrzymują stosowne informacje tak samo jak poprzednicy. To próba wyłączenia alarmu poprzez odwołanie do standardu i ciągłości państwa.
Pałac pozostaje jednak przy swoim – wskazuje na odwołane spotkania i brak treści na forum Kolegium ds. służb specjalnych. W tej wersji istota problemu leży nie w papierowym obiegu notatek, lecz w braku kontaktu z decydentami, gdzie w cztery oczy zapadają rozstrzygnięcia o nominacjach i priorytetach bezpieczeństwa. Tak ścierają się dwa porządki: formalna dystrybucja pism kontra realny dostęp do ludzi i rozmów. W praktyce obie strony wykonują sekwencje kroków, które trzymają konflikt w impasie:
Język wojny: „żenujący stand-up” i zarzut braku odwagi
Kulminacja emocji przychodzi w sobotę wraz z ostrym oświadczeniem rzecznika prezydenta. Padają słowa o "żenującym i kłamliwym stand-upie" premiera, a spór wchodzi w rejestr personalny, gdzie styl wypowiedzi staje się bronią. W tym samym tonie Leśkiewicz piętnuje szefów służb – wysokich rangą oficerów – za brak odpowiedzialności i odwagi, gdy nie stawili się na prezydenckie wezwanie.
W efekcie konflikt nie wyhamowuje: po piątkowym nagraniu premiera przychodzi sobotnia riposta, a echo mocnych słów rozchodzi się jak krótkie, ostre trzaski mikrofonu. Zostaje obraz pustego stołu, na którym miały leżeć nominacje, i cisza przed kolejną odsłoną sporu.