Wiedzieli wcześniej, że Małgorzata jest ofiarą przemocy. To dlatego nie pomogli
Sprawa Małgorzaty, która przez lata była więziona w przydomowej komórce przez mężczyznę, którego poznała w internecie, nadal bulwersuje. Na jaw wychodzą nowe fakty w sprawie. Dlaczego nikt nie pomógł kobiecie?
Małgorzata była więziona przez oprawcę 4 lata
We wsi Gaiki rozegrał się prawdziwy koszmar. Małgorzata i Mateusz J. poznali się na portalu randkowym. Kiedy kobieta zdecydowała się przyjechać do mężczyzny, ten wepchnął ją do przydomowej komórki i tam więził przez lata. Oprawca bił, katował, gwałcił i poniżał Małgorzatę.
Nawet kiedy urodziła mu dziecko, koszmar się nie zakończył. Para oddała dziecko do adopcji. 30-latka była tak zastraszona, że nie była w stanie powiedzieć nikomu o swojej tragedii. Złamała się, dopiero kiedy po raz kolejny trafiła do szpitala z bardzo poważnymi obrażeniami w obrębie barku.
- Zakładał mi kominiarkę, żebym nie widziała, gdzie mieszkamy, kiedy wiózł mnie do szpitala. Tak samo, gdy wyprowadzał mnie nocą, abym się umyła. Czasami oblewał mnie tylko szlauchem, ale jak byłam posłuszna, to dostawałam ciepłą wodę - wyznała Małgorzata
30-letnia Małgorzata przeżyła tortury
Kobieta tłumaczyła, że za bardzo się bała, żeby prosić o pomoc. Mężczyzna za to, jaką krzywdę wyrządził kobiecie, trafił do aresztu. Usłyszał zarzut znęcania się ze szczególnym okrucieństwem. Za jego czyny grozi mu od 5 do 25 lat pozbawienia wolności. Mateusz J. z Gaików nie przyznał się do winy.
Prawda zaczęła wychodzić na jaw, kiedy załamana Małgorzata opowiedziała szpitalnemu psychologowi o swoim horrorze. Wówczas rozpoczęło się postępowanie wobec jej oprawcy. Czy naprawdę nikt nie zauważył, że kobieta potrzebuje pomocy?
ZOBACZ TEŻ: "Czemu nie pukała?" Matka zwyrodnialca z Gaików o porwanej dziewczynie. Szokujące
MOPR zabrał głos w sprawie Małgorzaty
Większość zastanawia się, czy naprawdę nie można było pomóc w jakiś sposób pokrzywdzonej. Padają pytania, dlaczego kobiety nikt nie szukał, skoro zniknęła na kilka lat. Donata Majchrzak-Popławska, dyrektorka Miejskiego Ośrodka Pomocy Rodzinie, ujawniła, że pracownice socjalne chciały pomóc Małgorzacie, bo wiedziały, że jest ofiarą przemocy.
- Sprawa była na policji, a Małgorzata była w naszym ośrodku interwencyjno-readaptacyjnym w Lesznie dwa razy w 2020 r. Wiedzieliśmy, że urodziła dziecko i że oddała je do adopcji, ale wyprowadziła się i nie utrzymywała kontaktu z rodziną ani z nami. Na pewno jednak nie była osobą zaginioną - mówi dyrektorka MOPR, która podkreśla, że były próby pomocy Małgorzacie, ale ona znikała z ośrodka. - ujawniła Donata Majchrzak-Popławska
Dyrektorka MOPR-u zapewnia, że jeżeli Małgorzata będzie chciała wrócić, na pewno otrzyma od placówki niezbędną pomoc i wsparcie.