Rosyjski przywódca już TO ogłosił. Decyzja ma kluczowe znaczenie dla Polski

Rosyjski prezydent zagrał na nerwach sojuszników Ukrainy: ogłosił, że zachodnie wojska na terytorium Ukrainy „będą uzasadnionym celem”. Słowa padły w piątek we Władywostoku, dzień po tym, jak Emmanuel Macron ogłosił, że 26 państw jest gotowych wysłać na Ukrainę siły „reasekuracyjne” po zawieszeniu broni. Kto tu blefuje, a kto buduje realną dźwignię? I co to oznacza dla Warszawy?
26 państw na pomoc Ukrainie
Kontekst jest kluczowy. W czwartek, 4 września, w Paryżu padła deklaracja o gotowości 26 krajów do zbudowania powojennej „siły reasekuracyjnej” - komponentu lądowego, morskiego i powietrznego, który ma stać na straży rozejmu i odstraszać kolejną agresję (mówiąc prościej: straż rozejmu z prawdziwego zdarzenia, a nie papierowy protokół). Macron mówił, że format amerykańskiego udziału zostanie dopięty „w najbliższych dniach”. To już nie tylko polityczne listy intencyjne, ale szkic operacyjny, który będzie wymagał twardych decyzji budżetowych i prawnych. A co na to Rosja?
Chłodny prysznic dla Zachodu
Putin wykorzystał scenę Wschodniego Forum Ekonomicznego (czyli corocznej giełdy wpływów na rosyjskim Dalekim Wschodzie), by wysłać prosty sygnał: cudze mundury w Ukrainie traktujemy jak cele. „Jeśli pojawią się tam jakieś wojska, zwłaszcza teraz, podczas operacji wojskowych, to […] będą to uzasadnione cele do zniszczenia” - stwierdził, reagując wprost na paryskie zapowiedzi.
W Warszawie i innych stolicach zabrzmiało to jak kolejna „czerwona linia” Kremla, ale i jak rutynowa groźba, którą Moskwa powtarza od 2022 r. Równolegle rzecznik Dmitrij Pieskow doprecyzował, że obecność sił NATO w Ukrainie Rosja uzna za „zagrożenie” i „zrobi wszystko, by zapewnić swoje bezpieczeństwo”. Kreml od lat uzasadnia agresję „ekspansją NATO na wschód” i ostrzega przed „militaryzacją” Ukrainy.
Co to oznacza dla Polski?
Dla Warszawy wiadomość jest prosta i dość wygodna: premier Donald Tusk powtórzył, że polskich żołnierzy do Ukrainy nie wyśle - ani teraz, ani po wojnie. To trzeźwa postawa: minimalizuje ryzyko wciągnięcia nas w wojnę bezpośrednio, a jednocześnie utrzymuje naszą rolę kluczowego zaplecza frontu.
W wersji dyplomatycznej brzmi to tak: więcej ciężarówek, mniej flag na posterunkach. I tak właśnie ułoży się polski udział w „reasekuracji”. Za oceanem Donald Trump zapowiada kolejną rozmowę z Putinem. Jedni widzą w tym „kanał awaryjny” dla rozmów o rozejmie, inni - pokaz siły i próbę narzucenia własnego scenariusza.
Kreml konsekwentnie udaje, że chce rozmów „na swoich warunkach”, Ukraina studzi zaufanie, a Europa coraz głośniej mówi: najpierw realne gwarancje, potem jakakolwiek „normalizacja”. Jeśli więc Putin liczył, że zdaniem o „uzasadnionych celach” zdejmie z agendy zachodni projekt misji, to chyba przeliczył się o co najmniej 26 stolic. A my? My liczmy ciężarówki, nie bagnety - i trzymajmy nerwy na wodzy.


































