O 6:20 odebrała telefon. Chłodny głos oznajmił. KOSZMARNE ostatnie chwile życia uwielbianego aktora

Gdyby żył, dziś świętowalibyśmy 75. urodziny Marka Frąckowiaka – aktora o charakterystycznym głosie i uśmiechu, który potrafił rozbroić każdą scenę. Zmarł 6 listopada 2017 roku po długiej walce z nowotworem, do końca mogąc liczyć na żonę, Ewę Złotowską. Jak kochali, dlaczego jego pierwsze małżeństwo się rozpadło i jak wyglądały ostatnie tygodnie? Oto kulisy, które wciąż poruszają
Spotkanie w idealnym momencie
Poznali się jako doświadczeni artyści, z bagażem przeżyć i – jak opowiadał – „we właściwym momencie”. W 1992 roku Marek Frąckowiak i Ewa Złotowska powiedzieli sobie „tak”, a ślub przypadł w dzień jego urodzin, co szybko stało się ich prywatnym przesądem na szczęście. On z zachwytem komplementował partnerkę („uczciwość, lojalność, mądrość… i błysk w oku”), ona odpowiadała czułością i żelazną lojalnością.
Dom w Powsinie zapełniały zwierzęta – od Felka po kolejne przygarnięte psiaki i koty – bo miłość do czworonogów była ich wspólnym „językiem”. Przez 25 lat tworzyli duet, który w branży ceni się najwyżej: zaufanie plus autoironia.
„Alkohol stał się dominujący”. Szczerze o przeszłości i najcięższej diagnozie
Na pytanie, czemu rozpadło się jego pierwsze małżeństwo, Marek Frąckowiak odpowiadał bez uników:
Alkohol w pewnym momencie życia stał się dominujący, co mi nie pomogło. Taka droga – żeby wyciągnąć wnioski.
Ta szczerość i dojrzałość dobrze tłumaczy, dlaczego druga relacja okazała się tak solidna. Jednocześnie los postawił przed parą serię prób. W 2013 roku aktor nagle upadł, a ból okazał się alarmem: rak kręgosłupa. Operacja, gips w kręgach, „druty kobaltowe”, później chemioterapia i trudny powrót do pionu – przez pewien czas poruszał się na wózku. Mimo leczenia pojawiły się przerzuty, a on na zmianę tracił i odzyskiwał siły. Tych, którzy znali go głównie z planu „Psów”, „Rancza” czy „Pierwszej miłości”, zaskakiwała jego determinacja: jeszcze trzy dni przed końcem grał w teatrze.
Ostatni telefon o 6:20. Pamięć, która nie słabnie
Najtrudniejsze wspomnienie to poranek, którego nikt bliskim nie życzy. Wycieńczona po nocnym czuwaniu Ewa wróciła na chwilę do domu. O 6:20 odebrała chłodny telefon ze szpitala z informacją o śmierci męża.
Nie zdążyłam się pożegnać – mówiła potem, opisując brak empatii w tym jednym, koszmarnym zdaniu z centrali.
Oboje nie doczekali własnych dzieci, ale on żartobliwie chwalił się „statusiem” dziewięciokrotnego wujka, a ich dom i tak nigdy nie był pusty – wypełniały go głosy przyjaciół i tupot łap. Dziś, w rocznicę urodzin Marka Frąckowiaka (16 sierpnia 1950), wspominamy aktora, który w liczbach zostawił ponad sto ról, a w pamięci – lekcję partnerstwa „bez meczu na punkty”.





































