Matka pięcioraczków z Horyńca odezwała się do fundacji, a teraz grzmi. "Zamiast pomocy - kolejny cios, jeszcze głębszy"

Dominika Clarke stała się ostatnio głośną bohaterką kontrowersyjnej sytuacji. Internauci zauważyli bowiem, że matka pięcioraczków z Horyńca miała związywać swojego najmłodszego syna do stosowania inhalacji, przez co wylało się na nią morze hejtu. Okazuje się jednak, że nie jest to koniec jej problemów.
Dominika Clarke zamieściła w sieci nagranie, które wywołało lawinę spekulacji
Dominika Clarke i jej mąż wychowują 11 dzieci, a w 2023 roku powitali na świecie pięcioraczki. Rodzina jakiś czas temu przeniosła się do Tajlandii, ale wciąż utrzymuje bliskie relacje z polską publicznością, dzieląc się codziennością zza oceanu. Zwykle relacje Dominiki spotykały się z życzliwością internautów, ale tym razem reakcje były zupełnie inne — mocne, krytyczne, pełne oskarżeń. Co wywołało taki szum?
W jednym z opublikowanych filmów mały Czaruś (Charlie), jeden z pięcioraczków, siedzi na krzesełku do karmienia z maseczką do inhalacji. To z pozoru codzienny widok — coś, co wiele rodzin zna z własnego życia. Jednak część obserwujących stwierdziła, że dziecko wygląda, jakby miało ręce "związane” — sugerując, że matka mogła je unieruchomić, by samo nie zsunęło maski.
Nagranie to wzburzyło internautów, którzy negatywnie wyrażali się na temat Dominiki Clarke i jej metod wychowawczych. W końcu matka pięcioraczków z Horyńca postanowiła wyjaśnić całą sytuację.
Ostatnio pojawiły się plotki i krzywdzące komentarze na temat tego, jak przygotowuję Czarusia do inhalacji. Pojawiły się nawet oskarżenia, że związuję dziecko! Najgłośniej wypowiada się tutaj pewna pani, która sama przedstawia się jako specjalistka od wcześniaków, a jednak – jak widać – nie zna podstawowych problemów takich jak SPD, czyli zaburzenia przetwarzania sensorycznego. […] Czaruś od urodzenia ma bardzo specyficzne wymagania. Jego wcześniactwo, miesiące spędzone w szpitalu i trudne doświadczenia medyczne sprawiły, że jego układ nerwowy jest wyjątkowo wrażliwy – szczególnie na dotyk. Zaburzenia przetwarzania sensorycznego (SPD) to nie jest wymysł. To realny problem, z którym mierzy się wiele dzieci i ich rodzin. Dla Czarusia zwykłe usadzenie na kolanach po prostu nie działa. On boi się, kiedy ktoś jest za nim, boi się, gdy ktoś chce mu trzymać maskę albo głowę – wtedy czuje się zagrożony, pojawia się panika i histeria - tłumaczyła w mediach społecznościowych.
Ciąg dalszy kłopotów rodziny Clarke
Dominika Clarke z zaangażowaniem prowadzi media społecznościowe, w których opowiada o tym, jak wygląda jej codzienne życie z wielodzietną rodziną. Ostatnio jednak na jej profilu pojawiają się niepokojące materiały. Niedawno zdradziła, że w domu w Tajlandii, w którym mieszkają, pojawiła się policja.
Wczoraj przekroczyliśmy nowy poziom absurdu: czterech policjantów w moim domu […] Przeszukane pokoje, zdjęcia, filmy – wszystko po to, by znaleźć dowód na to, że "tam na pewno coś jest nie tak” - relacjonowała.
Nie jest to jednak koniec, bowiem jak następnie wyjawiła Dominika Clarke, jej rodzinę odwiedziła również “delegacja rządowa”, składająca się z kilkunastu osób.
Poinformowana została nie tylko policja, ale także rząd Tajlandii. I tak… do naszego domu przyjechała delegacja rządowa […] Wychodzę – a tam stoi około 15 dorosłych osób – przedstawicieli różnych instytucji: nauczyciel, lekarz, pielęgniarka i inni. Każdy z nich przyszedł sprawdzić, jak żyjemy, jak wyglądają nasze dzieci i nasz dom. Było ich tylu, że nie mieściliśmy się w jednym korytarzu. Kazali ustawić wszystkie dzieci w rządku, zrobili zdjęcia, notatki, pytania, rozmowy, formalności - tłumaczyła.


Dominika Clarke znów zabrała głos. Mówi o hejcie
Dominika Clarke nieustannie dzieli się z internautami tym, co dzieje się w jej rodzinie. Niedawno poinformowała obserwatorów, że postanowiła odezwać się do fundacji, która, jak twierdzi, walczy z hejtem. Matka pięcioraczków z Horyńca nie kryła jednak swojego rozczarowania.
W końcu, w totalnej rozpaczy, po setkach wiadomości od Was — dziękuję za każde słowo wsparcia! — decyduję się napisać do fundacji walczącej z hejtem. Wylewam w mailu wszystko: strach, bezsilność, nadzieję, że ktoś w końcu poda rękę. Odpowiedź? Zamiast realnej pomocy, dostaję instrukcję, żebym się zastanowiła, czy sama nigdy nikogo nie hejtowałam. Robię rachunek sumienia. Nigdy nie atakuję pierwsza, nie obrażam, nie szukam zaczepki. Odpowiadam na ataki piosenką, wierszem, czasem ironią — ale zawsze z klasą, bez wulgaryzmów, bez nienawiści. Dziś rano — szok. Fundacja, której zaufałam, publikuje fragmenty mojego maila u mojej hejterki na profilu ogólnodostępnym. Fundacja dołącza screeny, komentuje, pozwala na publiczne szydzenie z mojej sytuacji. Zamiast pomocy — kolejny cios, jeszcze głębszy, bo zadany przez tych, którzy powinni chronić. Nikomu nie można ufać - napisała na Facebooku.




































