Nie żyje noworodek! Dramat rozegrał się na porodówce. Matka aż osunęła się po ścianie

Rozpoczyna się wstrząsający proces w Białymstoku. Ginekolog, dziś 75-letni, odpowiada przed sądem za nieumyślne narażenie nienarodzonego dziecka na utratę życia lub zdrowia. Dziecko nie żyje. Lekarz nie przyznaje się do winy, a sprawa budzi emocje nie tylko na Podlasiu – bo dotyczy decyzji podejmowanych w minutach, które w położnictwie bywają wiecznością.
Dramat w szpitalu. Nie żyje dziecko
To miał być najszczęśliwszy dzień w ich życiu, a zakończył się dramatem i morzem wylanych łez. Kobieta wraz z mężem oczekiwała na narodziny dziecka, niestety, zanim przyszło na świat, zmarło. Ta historia mrozi krew w żyłach.
Według ustaleń prokuratury Regionalnej w Białymstoku zdarzenia rozegrały się w marcu 2023 roku w szpitalu wojewódzkim. Na oddziale przebywało około 40 pacjentek, a 23-letnia rodząca była już po terminie porodu. Kluczowy ma być zapis KTG – badania monitorującego tętno płodu i skurcze (dla laików: to aparatura, która "słucha” dziecka i macicy), który – jak twierdzą śledczy – miał być nieprawidłowo oceniony. Prokuratura stoi na stanowisku, że ciąża powinna zostać rozwiązana natychmiast, czego, jej zdaniem, zaniechano
Oskarżonym o nieumyślne narażenie nienarodzonego dziecka na utratę życia lub zdrowia jest lekarz specjalista z zakresu ginekologii i położnictwa. 75-latek, choć jest już na emeryturze, nadal pełnił w szpitalu dyżury. Pracował również wtedy, gdy do placówki trafiła 23-latka w 41. tygodniu ciąży.
Oskarżony lekarz zabrał głos
Oskarżony nie przyznaje się do winy. W śledztwie odmówił składania wyjaśnień, przed sądem jednak odpowiadał na pytania obrońcy. Utrzymuje, że monitorował stan pacjentki, a zapis KTG "mieścił się w normie”. Zalecono – jak wynika z akt – odłączenie od aparatury i kontrolę tętna co dwie godziny przy użyciu detektora.
Tętno płodu mieściło się w granicach normy [...]. Oceniłem, że wynik tego KTG był w normie - powiedział przed sądem oskarżony. Dodał, że ten wynik widziały też położne i lekarka-rezydentka. - Nie było uwag odnośnie tego, żeby coś z pacjentką robić natychmiast - mówił, cytowany przez “Super Express”.
Po trzech godzinach wynik miał być "dobry”, a cztery godziny później tętna już nie stwierdzono. Pacjentka i jej mąż występują jako oskarżyciele posiłkowi; kobieta twierdzi, że nie była informowana o stanie dziecka, a o cesarskie cięcie musieli zabiegać sami. Ostatecznie interwencja mężczyzny miała w tym pomóc.
Nie dostałam dokładnej informacji, co się stało [...], poprosiłam o cesarskie cięcie, był z tym problem, nie chcieli się zgodzić - mówiła, cytowana przez dziennik.
W tle przewija się termin “błąd w sztuce” (w praktyce: działanie sprzeczne z aktualną wiedzą i standardami). To właśnie tu zderzają się dwie narracje: lekarza, który widział ”wynik w normie”, i śledczych, którzy mówią o “bezwzględnych przesłankach” do natychmiastowego zakończenia ciąży. Pomiędzy nimi – pytanie, czy nadzór nad dobrostanem płodu był ”wystarczający”. To niuans, który winni rozstrzygnąć biegli.


Jaka kara może grozić lekarzowi?
Za nieumyślne spowodowanie śmierci polskie prawo przewiduje do 5 lat więzienia. Proces dopiero ruszył, a każda rozprawa może odsłaniać kolejne detale – od procedur dyżurowych, po standardy komunikacji z pacjentką (bo informowanie to też część leczenia). Dla środowiska medycznego to sprawdzian, czy lokalne praktyki są zbieżne z wytycznymi i czy na zatłoczonym dyżurze da się zachować czujność na 100 procent.
Dla rodziców – bolesne pytanie, czy można było zrobić coś wcześniej. I jeszcze jedno, które już kiełkuje w social mediach: czy ta sprawa stanie się impulsem do ujednolicenia protokołów KTG i szybszych decyzji o cięciu w sytuacjach granicznych? Na ten moment fakty są w aktach, a rozstrzygnięcie – w rękach sądu.



































