Wstrząsające odkrycie w Świętochłowicach! Była zamknięta przez 27 lat w małym pokoju

Przez 27 lat nikt jej nie widział na podwórku ani w sklepie. „Mirella ze Świętochłowic” – dziś 42-latka – miała być zamknięta w jednym pokoju rodzinnego mieszkania. Sprawa wyszła na jaw po policyjnej interwencji i wstrząsnęła blokiem, w którym – dosłownie – życie toczyło się za ścianą. Co wiemy o tej historii i czy system, który powinien chronić najsłabszych, nie przespał trzech dekad?
Głosy za drzwiami i pewna sierpniowa noc
Świadkowie mówią, że zaczęło się od krzyków. Był późny wieczór, sąsiedzi zadzwonili po policję – i wtedy cała kamienica zrozumiała, że „zaginiona nastolatka” wcale nie zniknęła. Według relacji opisanych przez „Fakt”, kobieta miała być skrajnie wychudzona i zaniedbana, z poważnymi ranami nóg. Na miejsce wezwano pogotowie, a 42-latkę przewieziono do szpitala. Kluczowa data to 29 lipca 2025 r. – wtedy historia przestała być szeptaną tajemnicą klatki schodowej i stała się sprawą dla służb.
To, że nikt nie bił na alarm wcześniej, tłumaczono prostą opowieścią: rodzice mieli mówić sąsiadom, że córka zaginęła jako piętnastolatka, a później – że wróciła do biologicznej rodziny. Kto pytał więcej, słyszał: „Nie drąż”. Dziś wiemy, że przez 27 lat – czyli ponad 9 800 dni – życie tej kobiety było zamknięte w pokoju bez szansy na lekarza, szkołę czy zwykły dowód osobisty.
Co ustaliły służby?
„Miała 15 lat, gdy ślad po niej zniknął”. Co ustaliły media i służby
Jak ustaliły redakcje opisujące sprawę, to sąsiedzi wezwali funkcjonariuszy, a odkrycie zrobiło na nich „ciarki na plecach”. W doniesieniach pojawiają się szczegóły: brak dokumentów, brak wizyt u lekarza, a nawet brak własnych ubrań. Z sąsiedzkich relacji wyłania się obraz nastolatki, która zniknęła ze szkoły w 1997 roku, a potem… cisza. Dziś prokuratura ma wyjaśnić, jak doszło do tak długiej izolacji i dlaczego nikt nie zareagował – szkoła, przychodnia, administracja. To pytania, na które odpowiedzi domagają się już nie tylko mieszkańcy Świętochłowic.
W tle jest jeszcze wątek pomocy: trzy przyjaciółki z bloku założyły zbiórkę na rehabilitację i wsparcie prawne kobiety. Mówią, że „Mirella chce wrócić do świata” – i że po szpitalnym „odchluchaniu” znów stanęła na nogi, potrzebuje jednak długiej terapii. To nie jest film, to Śląsk, zwykły blok i dramat, który był „niewidzialny” całe 27 lat.
Wszystko zaczęło się od głosów dobiegających z tego mieszkania. Był bardzo późny wieczór, gdy wezwaliśmy policję. Byliśmy w szoku, gdy policja i pogotowie wyprowadziło z mieszkania Mirellę. Wyglądała, jak staruszka, zaniedbana, z ranami na nogach. To był szok dla wszystkich, że przez tyle lat ona mieszkała w całkowitej izolacji. Pamiętam ją z dzieciństwa. Była normalnym zdrowym dzieckiem, biegałyśmy po podwórku, po drzewach, nigdy nic jej nie było, to była zdrowa nastolatka - powiedziała Pani Luiza na łamach “Faktu”, sąsiadka z bloku.
Co będzie dalej?
Co dalej dla Mirelli i dla nas?
Na dziś sprawą zajmuje się prokuratura; lokalne media potwierdzają, że śledczy będą sprawdzać możliwe przestępstwa, w tym pozbawienie wolności i narażenie na utratę zdrowia. Niezależnie od kwalifikacji prawnej, eksperci od przemocy domowej przypominają: izolacja to również forma przemocy – zwłaszcza gdy ofiara jest nastolatką zależną od dorosłych.
Warto też zapamiętać, że „tajemnice rodzinne” nie są prywatną sprawą, gdy zagrożone jest zdrowie lub życie. Jeśli coś nas niepokoi – dzwońmy na 112. Więcej ustaleń i cytatów sąsiadów znajdziecie w materiale „Faktu”, który jako pierwszy opisał kulisy dramatu w Świętochłowicach.


































