Ogromna tragedia! Potrącił dzieci i uciekł. Teraz ujawniono szokujące informacje

Wieczorny spacer w Łebieńskiej Hucie zamienił się w koszmar. We wtorek, 7 października, auto wjechało w grupę chłopców. 10-latek zginął na miejscu, trzej koledzy wylądowali w szpitalu. Kierowca miał porzucić opla pod sklepem, a potem… zniknąć i pokonać około 40 km, zanim wpadł w ręce policji. Jak to zrobił i dlaczego uciekł? Śledczy układają minutę po minucie dramatyczną układankę.
Kulisy tragedii na Pomorzu
Do tragicznego wypadku doszło po godzinie 19:30 na drodze wojewódzkiej nr 224, w rejonie ulicy Kartuskiej. Według relacji służb ratunkowych samochód osobowy z dużą prędkością uderzył w grupę czterech nastolatków – w wieku 10, 12, 13 i 16 lat – którzy poruszali się w kolumnie. Na miejsce natychmiast skierowano kilka zastępów straży pożarnej, policję oraz śmigłowiec Lotniczego Pogotowia Ratunkowego. Niestety, mimo podjętej reanimacji, najmłodszy z chłopców zginął na miejscu. Pozostali zostali przetransportowani do szpitali w Gdańsku i Wejherowie, jeden z nich po amputacji nogi, a dwaj z poważnymi obrażeniami kończyn i głowy.
Świadkowie mówią o przerażającej ciszy, jaka zapadła po zderzeniu – chwilach, w których nikt nie był w stanie uwierzyć, co właśnie się wydarzyło. Policja natychmiast rozpoczęła intensywny pościg za kierowcą, który uciekł z miejsca tragedii. W nocy funkcjonariusze zabezpieczali teren i przeszukiwali okoliczne drogi oraz posesje, analizując nagrania z kamer monitoringu. Wśród mieszkańców Łebieńskiej Huty i sąsiednich miejscowości panuje szok i niedowierzanie – wielu z nich znało ofiary osobiście. W internecie pojawiają się apele o pomoc w ujęciu sprawcy i wsparcie rodzin, które przeżywają niewyobrażalny dramat.
Co było dalej?
Po wszystkim porzucił auto. A potem zniknął
Tu zaczyna się wątek, który w ostatnich godzinach rozpala media i internautów. Według ustaleń śledczych 33-letni kierowca miał natychmiast po wypadku porzucić Opla w rejonie pobliskiego sklepu spożywczego, po czym pieszo oddalił się z miejsca zdarzenia. Z nieznanych jeszcze przyczyn pokonał około 40 kilometrów, zanim wpadł w ręce policji na terenie powiatu kościerskiego. Zatrzymanie odbyło się bez użycia siły, jednak funkcjonariusze relacjonują, że mężczyzna był w wyraźnym szoku. Już wstępne informacje wskazują, że wcześniej był znany organom ścigania – wiosną miał odpowiadać za jazdę pod wpływem alkoholu, co dodaje całej sprawie dramatycznego kontekstu.
Śledczy nie wykluczają, że po ucieczce 33-latek mógł szukać schronienia u znajomych lub liczyć na pomoc w ukryciu pojazdu. Drugi dzień po tragedii to czas intensywnej pracy dochodzeniowców – policja wciąż zabezpiecza nagrania z kamer, przesłuchuje świadków i próbuje zrekonstruować dokładną trasę ucieczki kierowcy. Każdy, nawet najmniejszy trop, może okazać się kluczowy. Mieszkańcy regionu nie kryją emocji: wielu z nich przyznaje, że czują gniew i żal, a w sieci pojawiają się wezwania, by sprawiedliwość dosięgnęła winnego jak najszybciej.
Co dalej w tej sprawie?
Co dalej: zarzuty, konsekwencje, pytania bez odpowiedzi
Śledczy przygotowują zarzuty, a biegli analizują ślady z miejsca wypadku i z porzuconego auta. Wstępne ustalenia mówią o potrąceniu na DW224 i ucieczce z miejsca zdarzenia — przestępstwie, które sąd traktuje wyjątkowo surowo. Eksperci od prawa drogowego przypominają: jeśli potwierdzi się, że kierowca był wcześniej karany, grozi mu wieloletnia odsiadka oraz dożywotni zakaz prowadzenia.
Media publikują kolejne szczegóły, a prokuratura ma w ręku coraz więcej materiału dowodowego, w tym zapisy z kamer i relacje mieszkańców. Czekamy na oficjalny komunikat służb i wyniki badań toksykologicznych. Kluczowe pytanie pozostaje jednak bez odpowiedzi: czy 33-latek uciekał sam, czy miał „anioła” od logistyki?


































