Wyjął noworodka z łóżeczka i zrobił TO. Lekarze wyli w głos!

Na oddziale dla najmłodszych miało być cicho, jasno i bezpiecznie. Zamiast kołysanki - alarm i dramat, który wstrząsnął opinią publiczną. Ta makabryczna zbrodnia w szpitalu zakończyła się dożywociem dla 27-letniego ojca noworodka. Sędzia nie miał wątpliwości: obrażenia dziecka były „katastrofalne”, a atak - przemyślany i błyskawiczny. Co dokładnie się wydarzyło?
Zrobił TO własnemu dziecku
Brendon Staddon przyszedł na świat 20 lutego 2024 r., nieco przed terminem, ale - jak powtarzali lekarze - „w pozostałych aspektach zdrowy”. Leżał w specjalistycznym inkubatorze na oddziale noworodków w Yeovil District Hospital. Wczesnym rankiem 3 marca doszło do tragedii: dziecko trafiło w ręce ojca i w ciągu chwil nastąpiła seria obrażeń, które eksperci porównali do skutków upadku z kilku pięter. Reanimacja trwała, gdy rodzice wyszli przed budynek „na papierosa”. Chłopiec zmarł przed piątą rano. Dwa tygodnie życia, a wokół - łzy pielęgniarek i niedowierzanie świadków.
„Obrażenia były przerażające”
W piątek, 3 października 2025 r. sąd w Bristolu skazał Daniela Guntera na karę dożywotniego pozbawienia wolności z minimalnym okresem 20 lat za morderstwo 14-dniowego syna. Matka, 21-letnia Sophie Staddon, została uniewinniona z zarzutów o spowodowanie lub dopuszczenie do śmierci dziecka.
Sędzia podkreślił, że przemoc była „ponad wyobraźnię”, a obrażenia - od czaszki i szyi po kończyny - wskazują na użycie dużej siły i próbę działania „po cichu”, by uniknąć reakcji personelu kilka metrów dalej. W sądzie zabrzmiały też poruszające słowa dziadka Brendona: rodzina „nigdy nie doczeka pierwszego raczkowania ani uśmiechu”. Niespodziewany szczegół z akt: jeszcze przed porodem służby społeczne rozważały umieszczenie malucha z mamą w ośrodku dla rodziców i dzieci - sygnał, że sytuacja domowa pary budziła alarm.
Lekcja dla oddziałów neonatologicznych
Po wyroku ruszył formalny przegląd decyzji instytucji, które znały problemy pary. To standard po głośnych sprawach: czy ostrzeżenia były wystarczająco głośne, a reakcje - wystarczająco szybkie? Z punktu widzenia szpitali sprawa Yeovil jest bolesną przypominajką, że nawet w najlepiej chronionej przestrzeni trzeba liczyć sekundy i czytać sygnały alarmowe - od „drobnych” naruszeń zasad po zmianę tonu głosu rodzica. Ta tragedia dotyka fundamentu zaufania do instytucji, które mają chronić najsłabszych. Czy po tej sprawie zmienią się zasady obecności rodziców na oddziałach noworodkowych?


































