Wyszukaj w serwisie
styl życia programy dzieje się z życia wzięte
Lelum.pl > Dzieje się > Była zakonnica o finansach w klasztorze. „Same zarabiają na siebie"
Kacper  Jozopowicz
Kacper Jozopowicz 13.08.2025 13:22

Była zakonnica o finansach w klasztorze. „Same zarabiają na siebie"

Zakonnice na dworze
Fot. Shutterstock/Nataliya Nazarova, TikTok/wirtualnakatechetka

Była zakonnica, znana w sieci jako Wirtualna Katechetka odpaliła temat, o którym zwykle mówi się szeptem. W krótkich nagraniach tłumaczy, jak naprawdę wyglądają finanse w klasztorze: od prośby o pieniądze na buty po „zawrotne” kieszonkowe. I nagle surowe mury zaczęły mieć bardzo ludzkie rachunki.

Kulisy za murami

Joanna, która spędziła w zgromadzeniu osiem lat, opowiada bardzo ciekawe rzeczy, między innymi o tym, jak utrzymują się siostry

Przede wszystkim siostry zakonne utrzymują się z tego, że same zarabiają na siebie. Jeśli byłam w domu, gdzie było bardzo kiepsko z finansami, zdarzało się, że nie dostawałam nic. Z reguły siostra musi poprosić przełożoną o to, żeby dała jej pieniądze, na przykład na buty czy coś podobnego - powiedziała Pani Joanna

ale pensje nie trafiają do portfela — lądują we wspólnej kasie. Na prywatne potrzeby trzeba prosić przełożoną i rozliczać się nawet z biletu na tramwaj. Brzmi ascetycznie? Bo takie jest.

Każda wydana złotówka musiała być dokładnie dokumentowana - mówi autorka nagrań

To rzadkie, szczere świadectwo systemu, który działa precyzyjnie jak księgowy z lupą.

To jednak nie wszystko.

50 zł miesięcznie i każdy paragon

Przez lata — jak twierdzi była zakonnica — w wielu domach zakonnych nie było stałego „kieszonkowego”. Zmiana przyszła później: 50 zł miesięcznie, których nie trzeba było rozliczać. Cała reszta? Paragon do teczki i raport do przełożonej. Dla kontrastu: 50 zł w 2025 r. to mniej więcej połowa rachunku w przeciętnym barze mlecznym albo jedna czwarta ceny podstawowych butów sportowych. 

Dłuższy czas, kiedy byłam w zakonie, nie było tego w ogóle. A później, uwaga, pojawiła się zawrotna kwota 50 zł, z której nie musiałam się rozliczać. Wiem, że siostry normalnie na to się zgadzają. Na przykład jeśli dostawałam jakieś pieniądze, musiałam je oddać przełożonej, wszystkie pieniądze trafiają do wspólnej kasy - kontynuowała Pani Joanna.

Joanna przyznaje, że proszenie o środki było dla niej trudne również dlatego, że w domu rodzinnym „nie przelewało się”. To już nie plotka, tylko konkret z życia za kratą klauzury.

Dla mnie strasznym wysiłkiem było powiedzieć o swoich potrzebach, co skutkowało tym, że mówiłam o nich tylko w ostateczności. Bardzo ważna rzecz, o której praktycznie nikt nie wie, jest taka, że z tych pieniędzy, które się dostawało, trzeba było się rozliczyć. Na przykład napisać, ile wydałam na jedzenie, a ile na bilety, czyli dokładnie rozliczyć kieszonkowe - dodała kobieta.

Szerszy kontekst sytuacji

Wyznania Joanny wpasowały się w szerszą dyskusję o finansach Kościoła — od pomysłów na „podatek kościelny” po głosy sióstr, że przez lata pracowały bez etatu, a dziś mają głodowe emerytury. 

Z relacji Wirtualnej Katechetki wynika, że klasztorne budżety bywają kruche, a siostry — oprócz utrzymania wspólnoty — często wspierają innych. I tu pojawia się pytanie większe niż popularne wideo: czy transparentność i bezpieczeństwo finansowe zakonów powinny zostać uregulowane równie precyzyjnie jak rozliczenie kieszonkowego?