Horror w szkole! TO miało wydarzyć się na lekcji! Wstrząsające kulisy
W środę rano w warszawskiej podstawówce przy ul. Szobera miało dojść do scen jak z kiepskiego thrillera: siódmoklasista rzekomo zdenerwował się na lekcji chemii, zdemolował wyposażenie sali, a później – jak relacjonują rodzice – groził i zaatakował nożyczkami uczniów oraz pracownika szkoły. Dyrekcja? Milczy. Sprawdźmy, gdzie kończą się plotki, a zaczyna niewygodna prawda.
Niepokojące zdarzenia w szkole
Szkoła Podstawowa nr 316 na warszawskim Bemowie. Godziny poranne, zwykła lekcja zamienia się w chaos. Według relacji rodziców i pracowników placówki, do których dotarli dziennikarze “Faktu”, w środę 22 października uczeń 7. klasy miał najpierw niszczyć sprzęty w pracowni chemicznej, a potem wyciągnąć nożyczki, którymi miał rzekomo zaatakować uczniów oraz pracownika szkoły.
Słyszałam, że jeden z uczniów straszył kogoś nożyczkami, bo podobno go zaczepiali i mu dokuczali, ale nic więcej nie wiem - przekazała osoba pracująca w placówce.
Świadkowie mówią o strachu, krzykach i ewakuacji z sali, choć – co ważne – „nikomu nic się nie stało”, jak usłyszał reporter na miejscu. Brzmi ostro? Jeszcze ostrzej robi się, gdy rodzice dodają, że nie był to pierwszy raz, a „problemy zamiata się pod dywan”.
Pani dyrektor, zamiast zgłosić ten incydent na policję, wolała wyciszyć sprawę, by nikt się o tym nie dowiedział. Rodzice odebrali chłopca ze szkoły i na tym się skończyło. Czas, chyba aby usłyszała o tym opinia publiczna - przekazał jeden z rodziców, cytowany przez “Fakt”.
W tle pobrzmiewa znany konflikt: młodzieńcze przepychanki, szkolne „ustawki”, emocje, które wybuchają w najmniej odpowiednim momencie. Takie historie zwykle kończą się chłodną notatką służbową. Tym razem skończyły się wizytą reportera w sekretariacie i pytaniami, na które – delikatnie mówiąc – zabrakło odpowiedzi.
Mrożąca krew w żyłach sytuacja w szkole
Rodzice relacjonują, że po zajściu dyrekcja miała nie wzywać policji, a ucznia odebrali opiekunowie. „To kolejny incydent, o którym ma się nie dowiedzieć opinia publiczna” – tak brzmi jedna z przytoczonych wypowiedzi. Padają też ostre tezy o narastających napięciach między uczniami i rzekomej bezradności szkoły wobec konfliktów. Jedno potwierdzają rozmówcy dziennikarzy: incydent z nożyczkami był, a placówka ma problem z dyscypliną.
To już kolejny raz, kiedy dochodzi w tej placówce do przemocy, ale robi się tak, by nikt z zewnątrz się o tym nie dowiedział. Te problemy po prostu zamiata się pod dywan. Oprócz agresji szkoła ma problem z młodzieżą ukraińską. Absolutnie nie potrafią sobie poradzić z konfliktami między uczniami. Dochodzi do "ustawek" po lekcjach i gróźb karalnych. Dyskryminacja polskich dzieci jest aż rażąca - twierdzą opiekunowie, cytowani przez dziennik.
Kiedy reporter “Faktu” poprosił o oficjalny komentarz, wicedyrektorka Iwona Malarowska – jak opisano – pojawiła się po ok. 30 minutach i… kazała opuścić teren szkoły, odmawiając odpowiedzi m.in. na pytania, czy zawiadomiono organy nadzorcze. To milczenie jest dziś głośniejsze niż szkolny dzwonek, bo w sieci toczy się już dyskusja: czy pedagodzy nie przecenili swoich możliwości, a może po prostu zabrakło procedur i odwagi, by je wdrożyć?
Opiekunowie wyrażają swoje zaniepokojenie
Skutki? Po pierwsze, narastająca presja rodziców – część chce wyjaśnień punkt po punkcie: kiedy dokładnie podjęto interwencję, kto sporządził notatkę i czy wdrożono wsparcie psychologiczne dla klasy. Po drugie, pytania do organu prowadzącego i kuratorium: czy szkoła zgłosiła zdarzenie i czy w placówce zaktualizowano procedury bezpieczeństwa. Po trzecie, wizerunek – bo jeśli społeczność szkolna czuje się zbywana, kryzys staje się medialny, a nie wychowawczy. To zupełnie inna liga problemów – od zaufania rodziców po rekrutację kolejnych roczników.
Na koniec riposta, której w tej historii brakuje: transparentny komunikat szkoły i plan naprawczy z terminami. W dobie dzienników elektronicznych i wideorozmów z rodzicami brak informacji jest jak otwarte drzwi do spekulacji.