Wstrząsające słowa przyjaciółki Joanny Kołaczkowskiej. Łzy same napływają do oczu

Odejście Joanny Kołaczkowskiej – artystki, która z niepozornej sceny akademickiej w Zielonej Górze trafiła do pierwszego szeregu polskiego kabaretu – zamknęło opowieść, w której śmiech przeplatał się z lękiem o zdrowie. Kiedy koledzy z Hrabi poinformowali w kwietniu, że zdiagnozowano u niej raka, niewielu spodziewało się tak dramatycznie krótkiego finału. 17 lipca, w wieku 59 lat, zmarła w otoczeniu najbliższych
Szokujące słowa przyjaciółki
Nowotwór mózgu, o którym publicznie opowiedziała jej wieloletnia współpracowniczka Beata Harasimowicz, rozwijał się skrycie. Zdarzały się chwilowe utraty przytomności, gwałtowne spadki ciśnienia i chroniczne zmęczenie – sygnały, które aktorka tłumaczyła przepracowaniem i stresem. Do torebki zawsze wkładała ciśnieniomierz; żartowała, że to jej „prywatny asystent”. Te same dolegliwości, dziś czytane na nowo, stanowiły pierwsze tropy choroby.
Cichy zabójca
Kołaczkowska znała już wcześniej ciemną stronę walki o zdrowie: przed laty pokonała czerniaka i od tamtej pory obsesyjnie się badała, cierpiąc na kancerofobię. Paradoks sprawił, że najgroźniejszy przeciwnik rozwijał się właśnie tam, gdzie badania profilaktyczne są najmniej oczywiste. Jak przypomina portal medyczny, pierwsze symptomy glejaka – bóle głowy, epizody omdleń czy pogorszenie koncentracji – łatwo zrzucić na karb codziennego tempa życia.
Życie i kariera
Kariera Joanny układała się w równomierny łuk. Urodzona 22 czerwca 1966 r. w Polkowicach, zaczynała w Drugim Garniturze, zachwycała w legendarnym Potem, a od 2002 r. współtworzyła Hrabi, któremu nadała unikatowy ton – łączący absurd z czułością wobec widza. Widzowie telewizyjni pamiętają ją z improwizowanego serialu „Spadkobiercy”, słuchacze z audycji radiowych, młodsi kabareciarze – z nieformalnych warsztatów, podczas których powtarzała, że dobry żart musi mieć w sobie „oddech prawdy”
Zostały wspomnienia
Śmierć Kołaczkowskiej rozproszyła się po sieci falą wspomnień. Jedni przywołują kultowe skecze („Babeczka z krzyżówki”, „Kokotek”), inni – intymne rozmowy po występach, gdy publiczność dawno wyszła, a ona z czułością opowiadała o zwyczajnych sprawach: rodzinie, sadzeniu pomidorów na działce, psach ze schroniska. Tę codzienność zamknęła choroba, której szczegóły – ujawnione w dzień po odejściu artystki – wywołały dylemat: gdzie kończy się prawo do informacji, a zaczyna prawo do ciszy. Historia Joanny przypomina, że sztuka śmiechu potrafi być osłoną, ale i lustrem. W lustrze tym odbija się nie tylko talent, lecz także kruchość. Jej ostatnia lekcja – by słuchać własnego ciała, nie bagatelizować sygnałów, które zdają się błahe – może ocalić niejedno życie. I może to właśnie jest dziś najgłębsza puenta artystki, która przez dekady uczyła, że warto rozbrajać lęk żartem, ale jeszcze bardziej – odwagą, by zmierzyć się z prawdą.


































