Dom w Wyrykach legł w gruzach po ataku drona. Teraz rodzina usłyszała druzgocącą decyzję

W środku nocy zrobiło się jasno jak w południe — najpierw huk, potem wstrząs, a na końcu cisza, która bolała najbardziej. „Wybuch w Wyrykach” to dziś nie fraza z raportu służb, lecz codzienność małżeństwa z Lubelszczyzny. Ich dom po zdarzeniu z 10 września wygląda jak po filmowym planie katastrofy: stropy popękane, dach zniknął, a życie przeniosło się do 60-metrowego mieszkania komunalnego. Kulisy tej historii są równie ostre jak odłamki szkła na podłodze.
Dramat o świcie: jak wyglądał feralny poranek
Alicja i Tomasz Wesołowscy opowiadają, że rankiem 10 września usłyszeli potężny ryk i poczuli, jakby „coś” wbiło się w dom. Żyrandol spadł tuż przed głową pana Tomasza, a w suficie ziała dziura na piętro. Służby szybko odgrodziły posesję, a właściciele mogli wrócić po rzeczy dopiero po dwóch dniach.
Najcenniejsza wiadomość: nikt nie ucierpiał — nawet mały piesek, który przez 48 godzin trząsł się w budzie większego czworonoga. Wybuch w Wyrykach zostawił jednak ruinę: bez dachu, z naruszonymi ścianami i stropami. Według relacji, kilkanaście kilometrów dalej (rejon Krzywowierzby) miały spadać kolejne szczątki obiektu.
Nagle usłyszałem samolot. Ryk był straszny. Tak jakby pikował nad naszym domem. Potem był wielki huk i wszystko się zatrzęsło. Żyrandol urwał się i spadł tuż przed moją głową. A w suficie pojawiła się ogromna dziura na pierwsze piętro - opowiada Tomasz Wesołowski.
Co jeszcze wiadomo?
Wybuch w Wyrykach: wersje, cytaty, liczby
Na początku mówiono o rosyjskim dronie. Potem — o pocisku wystrzelonym przez maszynę NATO, w pewnym momencie w medialnym obiegu pojawił się nawet trop holenderskiego F-35. Brzmi jak wojskowy serial, ale to konsekwencja braku jednoznacznego komunikatu MON (Ministerstwa Obrony Narodowej). Na razie fakty są dwa: dom przestał nadawać się do zamieszkania, a ubezpieczyciel wstrzymuje wypłatę odszkodowania, dopóki resort nie wskaże oficjalnej przyczyny zniszczeń. „Straciliśmy wszystko. Tu się nie da mieszkać” — mówi pan Tomasz. Wątek militarny ma jeszcze jedną liczbę: świadkowie mówią o pościgu za celem i zestrzeleniu w odległości ok. 13 km.
Od tamtej pory mieszkamy w lokum, które zapewniła nam gmina. Najpierw przy bibliotece, teraz nad ośrodkiem zdrowia. Niezłe warunki, 60 metrów, ale to nie jest nasza własność - dodał.
Pan Tomasz podkreśla, że jego rodzina przeżywa trudne chwile.
Straciliśmy wszystko. Tu się nie da mieszkać. Budynku nie da się wyremontować. Konstrukcja została naruszona. Są popękane ściany, sufity nie ma dachu. Wygląda to tak, jakby jakaś siła od środka wypchnęła wszystko na zewnątrz - stwierdził.
Co będzie dalej w tej sprawie?
Co dalej z domem i odszkodowaniem?
Gmina zareagowała błyskawicznie, zapewniając rodzinie tymczasowe lokum o powierzchni 60 m², ulokowane nad ośrodkiem zdrowia. To rozwiązanie awaryjne, które daje dach nad głową, ale nie zastąpi utraconego domu. Eksperci nie mają złudzeń – konstrukcja budynku przy Wyrykach jest w stanie krytycznym. Pęknięcia ścian i stropów sprawiają, że nie wchodzi w grę żaden remont, a jedynie rozbiórka. Oznacza to definitywny koniec miejsca, które przez lata stanowiło rodzinne centrum życia.
Na dalszy rozwój wydarzeń czeka teraz Ministerstwo Obrony Narodowej, bo to właśnie od ustalenia oficjalnej przyczyny „wybuchu w Wyrykach” zależy wypłata odszkodowania. Bez jednoznacznych ekspertyz firma ubezpieczeniowa nie uruchomi świadczeń, a rodzina zostaje sama z rosnącymi rachunkami, poczuciem krzywdy i dramatycznymi wspomnieniami. W tle unosi się pytanie: kto weźmie odpowiedzialność i kiedy poszkodowani usłyszą, że nie zostali pozostawieni sami sobie?


































