Dron nad Belwederem! Szokujące ustalenia o zatrzymanych cudzoziemcach

Znowu dron, znowu nerwy i znowu pytania bez prostych odpowiedzi. Wieczorny incydent nad Belwederem rozgrzał stolicę i polityczne X-y do czerwoności. Najpierw było „zneutralizowano”, potem „zatrzymano Białorusinów”, a teraz służby ściszają głos: wygląda na turystyczny lot, a nie szpiegowski thriller. Kto zawinił, kto się pomylił i co grozi operatorowi?
Zaczęło się od alarmu
W poniedziałkowy wieczór zrobiło się nerwowo, gdy funkcjonariusze SOP strącili drona, który pojawił się nad Belwederem i w rejonie budynków rządowych przy ulicy Parkowej. Sytuacja od razu wywołała komentarze w mediach, a premier pochwalił interwencję służb, podając jednocześnie informację o zatrzymaniu „dwóch obywateli Białorusi”. Komunikat brzmiał poważnie – w tle od razu pojawiły się pytania o możliwą prowokację, a sprawa zaczęła nabierać politycznego ciężaru.
Kilkanaście godzin później obraz wydarzeń zaczął się jednak istotnie zmieniać. Policja wraz z ABW ustaliły, że zatrzymani to nie białoruscy agenci, lecz 21-letni obywatel Ukrainy i 17-letnia Białorusinka. Oboje przebywają w Polsce legalnie, a według nieoficjalnych ustaleń ABW ich działania nie miały związku z obcymi służbami. Całość coraz bardziej przypominała nieudany epizod rodem ze szkolnej wycieczki, która zapuściła się w nieodpowiednią strefę. Problem w tym, że prawo dotyczące obiektów chronionych jest bezlitosne i nawet pozornie niewinny lot dronem w takim miejscu może skończyć się poważnymi konsekwencjami.
Co już wiadomo w tej sytuacji?
Kulisy i fakty: kto, co i za co?
Jak opisuje „Fakt”, ABW potwierdziła brak powiązań z zagranicznymi służbami. Kluczowe: mężczyzna miał sterować dronem w strefie zakazanej, nad obiektami chronionymi. Za lot w takim miejscu grozi — zgodnie z Prawem lotniczym — nawet do pięciu lat więzienia. Nastolatka ma status świadka.
Prawo lotnicze? To zestaw zasad określających, gdzie i jak można latać — dron nad Belwederem trafił w „czerwoną strefę”, czyli przestrzeń z bezwzględnym zakazem lotów nad strategicznymi obiektami państwa. Dla operatorów są mapy (np. DroneMap) i aplikacje zgłoszeniowe, które takie strefy pokazują. Jeśli ktoś je ignoruje, tłumaczenie „to tylko turystyczny kadr” nie wystarczy.
Co dalej?
Co dalej i kto powinien się tłumaczyć?
Prokuratura zapewne postawi zarzuty operatorowi. Służby będą też musiały odpowiedzieć na dwa niewygodne pytania. Po pierwsze: skąd pośpiech i chaos komunikacyjny — od „dwóch Białorusinów” do wersji mieszanej w kilkanaście godzin? Po drugie: czy system informowania cywilnych użytkowników o strefach zakazanych działa tak, by nie łapać turystów w prawny potrzask? Według śledczych nie widać śladów obcej inspiracji, ale konsekwencje dla 21-latka mogą być realne.
W kuluarach słychać, że po tej wpadce SOP dostanie zielone światło na szybkie doposażenie antydronowe — bo nikt w Belwederze nie chce powtórki „niegroźnego” lotu z tak groźnym echem.


































