Próbowali wjechać z tym do Polski. Transport z Ukrainy zatrzymany na granicy!

W połowie września graniczne kontrole znów rozgrzały się jak patelnia do shakshuki. Inspektorzy z IJHARS w Poznaniu wstrzymali wjazd ponad 58 ton koncentratu pomidorowego 36% z Ukrainy. Powód? „Obecność strzępków pleśni”, a decyzjom nadano rygor natychmiastowej wykonalności. Brzmi jak scenariusz kuchennego horroru, ale to realna tarcza, która miała uchronić polski rynek przed produktem „tylko do utylizacji”.
Pleśń zamiast passaty: kulisy zatrzymania
Transportów było kilka i każdy z nich wymagał osobnego podejścia — wystarczyło, by urzędnicy wydali trzy odrębne decyzje, po jednej dla każdej partii towaru. Łącznie mówimy o blisko 60 tonach produktu, czyli zawartości ponad tysiąca 200-kilogramowych beczek. Gdyby ładunek trafił do zakładów, mógłby rozlać się po produkcji niczym ketchup na hot-dogu. Na szczęście jednak sytuacja została zatrzymana w porę: podczas kontroli wewnątrz wykryto strzępki pleśni, co automatycznie skreśliło ładunek jako niezgodny z wymaganiami jakości handlowej.
W tle pojawia się poważniejsze pytanie o bezpieczeństwo łańcucha dostaw i kontrolę temperatury podczas transportu. W przypadku takich koncentratów margines błędu jest minimalny — każda pomyłka może oznaczać skażenie całej partii. Gdyby produkt skażony pleśnią trafił do dalszej produkcji, mogłoby to zagrozić bezpieczeństwu żywności w postaci sosów, zup czy gotowych dań sprzedawanych w kraju. Kontrola i szybka reakcja urzędników okazały się więc kluczowe, by zapobiec potencjalnej katastrofie w przemyśle spożywczym.
Co udało się ustalić?
58 ton pytań: co ustalili kontrolerzy
Klucz informacji jest prosty jak przepis na sos: trzy decyzje, ponad 58 ton, 36% koncentracji i pleśń jako przyczyna — to pada w komunikatach cytowanych przez branżowe serwisy oraz media głównego nurtu. Takie decyzje oznaczają faktyczną blokadę towaru: importer może go zwrócić, przetworzyć poza Polską lub zutylizować — wszystko pod czujnym okiem państwowych służb.
I tu wjeżdża liczba, która robi wrażenie: sama objętość partii pokazuje, że gdyby nie kontrola, pleśń mogłaby się „rozszerzyć” w wielu produktach jednocześnie. A ponieważ decyzjom nadano rygor natychmiastowej wykonalności, sprawa nie czekała na wymianę pism — została ucięta, zanim koncentrat zamienił się w pomidorową lawinę.
Co dalej: reputacja, ceny i nerwy w branży
Tego typu przypadki potrafią odbić się czkawką wizerunkową nie tylko dostawcy, ale i całej kategorii. Sieci handlowe wyczulają się na dokumentację pochodzenia i badania, a przetwórcy dopinają kontrole wewnętrzne, bo nikt nie chce, by ketchup stał się bohaterem antyreklamy. Gdy do gry wchodzą tony towaru „do utylizacji”, koszt nie kończy się na paliwie i myciu cystern — to także strata kontraktów (endorsement deal, czyli płatna współpraca z marką) dla producentów, którzy promują „bezkompromisową jakość”.
Po tej historii możemy spodziewać się krótkotrwałych nerwów na rynku przetworów pomidorowych i dokładniejszego „prześwietlania” każdej beczki.


































