“Nie chce mi się żyć”. Tak tłumaczy się matka oprawcy spod Głogowa
30-letnia kobieta była przetrzymywania i krzywdzona przez ponad cztery lata. Wreszcie jej koszmar się skończył. W sprawie pozostaje wiele pytań, między innymi, czy rodzice oprawcy mieli świadomość tego, co dzieje się na ich posesji. Matka mężczyzny zabrała głos w sprawie.
W Głogowie doszło do przerażającego odkrycia
Przez niecałe pięć lat 30-latka była przetrzymywana, gwałcona i bita w przydomowej komórce. Takiego odkrycia dokonano wczoraj w głogowskim szpitalu. Lekarze zaniepokoili się podejrzanymi urazami na ciele więzionej kobiety. Gdy ostatecznie opowiedziała o tym, czego doświadcza od stycznia 2019 roku, na miejsce wezwano policję. To zakończyło trwający wiele lat koszmar 30-latki.
W przeszłości kilkukrotnie trafiała do szpitala ze względu na to, co robił jej oprawca. Były to złamania kończyn, a nawet poważne rany odbytu. W placówce urodziła również dziecko, które od razu zostało oddane do adopcji. Przez niemal pięć lat nikt nie domyślił się, że kobieta przechodzi piekło.
Upiorne detale sprawy Małgorzaty z Leszna. Pojawiły się informacje o dziecku "Halo, tu Polsat!": Właśnie ogłosili! Znamy kolejnego jurora "Must be the music"Nie spełniłam jego oczekiwań seksualnych. A to zdarzało się ostatnio bardzo często. Wtedy byłam bita i nie dostawałam jeść. Karmił mnie lepiej dopiero jak nie miałam już sił, kiedy bolało mnie w klatce piersiowej. Bał się chyba, że umrę… - cytuje 30-latkę portal myglogow.pl
Rodzice mężczyzny mieszkali w tym samym miejscu
35-latek przetrzymywał kobietę w budynku gospodarczym znajdującym się na posesji, na której mieszkają również jego rodzice. 30-latkę poznał przez Internet, para umówiła się na spotkanie, po którym doszło do porwania. Tak rozpoczął się trwający wiele lat koszmar. Mężczyzna został już aresztowany, usłyszał zarzut znęcania się i pozbawienie wolności kobiety. Został objęty trzymiesięcznym aresztem.
Dla wielu osób jest to niewyobrażalne, aby nikt nie zainteresował się wcześniej losem katowanej kobiety. Szczególnie biorąc pod uwagę fakt, że z 35-latkiem mieszkała matka i chorujący ojciec. Sąsiedzi już skomentowali sprawę.
- Nie zaglądaliśmy im przez ogrodzenie, ale naprawdę nie słyszeliśmy niczego podejrzanego - przyznaje dla “Faktu” pani Barbara, najbliższa sąsiadka rodziny.
- Znam go od wielu lat. Był odludkiem, z nikim nie kolegował się ze wsi. Jestem przekonana, że jego matka o wszystkim wiedziała. Nawet z czystej ciekawości mogła zajrzeć do chlewu. Nie wierzę w jej tłumaczenia - powiedziała w rozmowie z “Faktem” pani Jolanta.
ZOBACZ TEŻ: Dramat w rodzinie królewskiej. Słowa Kate do Williama: “Życie jest za krótkie”
Tak matka 35-latka tłumaczy sprawę
Rodzice mężczyzny rzeczywiście dzielili z synem jeden dach, zaprzeczają jednak, jakoby mieli cokolwiek wspólnego z porwaniem i przetrzymywaniem 30-latki. Matka utrzymuje, że nie miała świadomości tego, co działo się w budynku gospodarczym. Krótko po tym, jak aresztowano jej syna, wyszła z domu i wykrzyknęła:
Dajcie mi spokój. Nie chce mi się żyć. Ja nic nie widziałam, nic nie widziałam. W domu byłam cały czas. Nie wiedziałam, co się tam dzieje - wykrzyknęła matka Mateusza J.
Po kilkudziesięciu minutach ponownie opuściła dom, sprawdziła skrzynkę pocztową i wróciła do środka. Zawołała jeszcze, że nie jest w stanie jeść z nerwów. 35-latek najprawdopodobniej był na utrzymaniu rodziców.