Niewiarygodne zdarzenie na drodze! Autobus rozpadł się na dwie części po zderzeniu

We Wrocławiu jeden kadr przebił wszystkie nagłówki: autobus po zderzeniu z tramwajem wygląda jak rekwizyt z filmu katastroficznego. Skąd taki finał i co zaszło tuż przed? Odtwarzamy przebieg i pokazujemy kulisy.
Kulisy zderzenia
Czwartek, godzina 10:30. Warszawa budzi się w rytmie codziennego zgiełku. Na pętli przy ul. Świeradowskiej kilkadziesiąt osób oczekuje na swój autobus lub tramwaj. Nikt nie przypuszcza, że za chwilę to zwyczajne przedpołudnie zamieni się w dramatyczny spektakl, który przejdzie do kronik miejskich zdarzeń.
Na łuku pojawia się przegubowy autobus. Kierowca wykonuje rutynowy manewr, maszyna „przyklęka”, jakby miała chwilę odpoczynku przed kolejnym kursem. W tej samej sekundzie na torach pojawia się tramwaj. Wydaje się, że oba pojazdy miną się bezpiecznie, lecz los decyduje inaczej.
Ułamek sekundy później następuje huk, który rozdziera powietrze. Tramwaj z potężną siłą uderza w przegub autobusu. Zderzenie jest tak gwałtowne, że masywna konstrukcja pojazdu pęka niczym zapałka złamana w palcach. Karoseria rozpada się na dwie części. Wokół unosi się pył, a echo kraksy roznosi się po okolicy.
Szczęście w nieszczęściu
Dramaturgia nie przekłada się jednak na bilans poszkodowanych: zero rannych, zero pasażerów. Warszawska policja, powołując się na wstępne ustalenia, szybko wskazała najbardziej prawdopodobną przyczynę zdarzenia: błąd kierowcy autobusu, który miał nie ustąpić pierwszeństwa tramwajowi. Choć brzmi to banalnie, właśnie taki detal doprowadził do widowiskowego i groźnie wyglądającego zdarzenia.
Formalnie całe zajście zakwalifikowano jako kolizję. Warto dodać, że do uderzenia doszło na terenie pętli, a więc poza głównym nurtem ruchu ulicznego. To właśnie ten fakt sprawił, że w pojeździe nie było pasażerów, a sytuacja nie przerodziła się w miejską tragedię.
Według służb obaj prowadzący byli trzeźwi, a dalsze czynności wyjaśniające mają jedynie potwierdzić, czy nie doszło do dodatkowych uchybień. Na razie więc cała historia jest ostrzeżeniem, że nawet rutynowy manewr w bezpiecznej, wydawałoby się, przestrzeni może zakończyć się dramatycznym hukiem, który mrozi krew w żyłach przechodniów.
Co z kierowcami?
Na miejscu przez kilka godzin pracowały ekipy techniczne. O 14:40 miasto zameldowało „wracamy do rozkładu” - tramwaje i autobusy przywrócono na stałe trasy. Co z rozpołowionym przegubowcem? Skala zniszczeń wygląda na tak poważną, że decyzja o losie pojazdu będzie formalnością, ale to już leży po stronie operatora. Policja prowadzi czynności, a kierowcy obu pojazdów złożyli wyjaśnienia. Ten wypadek powinien stanowić przestrogę, że pierwszeństwo ma zawsze rozsądek - a dopiero potem my.


































